Najwyższy czas na spółdzielnie energetyczne

Autor: Jan Ruszkowski

Choć liczba indywidualnych mikroinstalacji fotowoltaicznych wokół nas rośnie lawinowo, nie zauważając pandemicznej zapaści światowej gospodarki, spółdzielni energetycznych wciąż nie mamy w Polsce ani jednej, mimo ich popularności w zachodniej Europie. Czy rządowe propozycje zmian i uproszczeń wystarczą, by uruchomić wreszcie w Polsce ten niewykorzystany energetyczny i społeczny potencjał?

 

Pandemia mocno nadwyrężyła większość segmentów gospodarki. Z tym większą uwagą nie tylko inwestorzy ale i rządy śledzą te jej gałęzie, które wykazują odporność na COVID-19. Energetyka odnawialna, szczególnie rozproszona, jest jedną z tych branż, która kryzysu niemal nie zauważyła. Od jesieni, gdy ruszył program dopłat do indywidualnych mikroinstalacji fotowoltaicznych, do Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska wpłynęło ponad 73 tysiące wniosków, rynek pracy wchłonie każdą ilość instalatorów, a łączna zainstalowana moc fotowoltaiki rośnie wykładniczo i sięga już 2 gigawatów.

W Polsce nie wszystkie segmenty OZE rozwijają się jednak równie szybko. Wręcz przeciwnie – rozwój niektórych z nich, jak np. energetyka wiatrowa na lądzie i morzu, czy systemowe wsparcie prosumentów grupowych jest spowalniany lub wprost blokowany. Podczas gdy resorty klimatu i rozwoju widzą szanse, jakie Europejski Zielony Ład niesie dla naszej gospodarki, resort aktywów państwowych widzi w nim jedynie zagrożenie dla upadających spółek energetycznych.

Tymczasem w świetle unijnej dyrektywy z 2018 roku w sprawie promowania stosowania energii ze źródeł odnawialnych (tzw. RED II) zostało nam coraz mniej czasu na zniesienie barier i wdrożenie solidnych instrumentów wspierania demokracji energetycznej, w tym np. spółdzielni energetycznych, których – choć poświęcono im osobne miejsce w ustawie o OZE – do dziś nie mamy w Polsce ani jednej.

Czy to się zmieni?

15. maja minister klimatu ogłosił krótkie konsultacje społeczne projektów długo wyczekiwanych rozporządzeń wykonawczych do znowelizowanej ustawy o OZE. Choć zawierają równie słuszne, co korzystne dla prosumentów zmiany:

  • regulują i ujednolicają techniczne zawiłości bilansowania pobranej i oddanej do sieci energii w instalacjach jedno- i wielofazowych
  • zapewniają wreszcie prosumentom dostęp do danych przesyłowych.

To zdecydowanie za mało, aby obudzić ten społeczny i energetyczny potencjał.

 

W Europie przeróżne modele spółdzielni energetycznych funkcjonują od dziesięcioleci.

Tylko za naszą zachodnią granicą, w Niemczech jest ich ponad tysiąc. Duńczycy, mający ich ok. 2500, mówią o sobie, że gdy dwóch nieznajomych wsiada tam do kolejki podmiejskiej, zanim wysiądą to na pewno założą jakąś spółdzielnię. Funkcjonowanie takich podmiotów opiera się nie tylko na generowaniu zysku, ale też na budowaniu bezcennego kapitału społecznego.

Podkreśla to Guido Nuttin – były górnik, wspózałożyciel spółdzielni Bronsgroen w belgijskim miasteczku Limburg. W 2012 roku dostrzegł on nie tylko wielki potencjał wiatrowy terenów pogórniczych, ale również lokalny poziom ubóstwa energetycznego i dlatego część zysków spółdzielni przeznaczano m.in. na poprawę efektywności energetycznej domów lokalnych mieszkańców.

Josh Roberts, rzecznik organizacji REScoop zrzeszającej europejskie spółdzielnie energetyczne wskazuje, że kraje, w których na rynku wytwórczym energii z powodzeniem działają społeczności lokalne łączy kilka elementów wspólnych.

„To przede wszystkim stabilny, przejrzysty i łatwo dostępny system wsparcia dla OZE, dobra polityka informacyjna, wsparcie ze strony lokalnych i krajowych decydentów, a wreszcie – zaufanie obywateli, oparte na stabilności polityki”

Tymczasem na polskim podwórku.

W Polsce trudno o niższy niż obecnie poziom zaufania do regulatora, zaś obecne przepisy dedykowane spółdzielczości energetycznej stanowią zbiór trudnych do wytłumaczenia ograniczeń:

  • liczba członków spółdzielni nie może przekraczać tysiąca (belgijska Ecopower ma 60 tys. członków)
  • moc instalacji nie może przekraczać 30MW,
  • nie mogą działać na terenie gmin miejskich,
  • energii nie można nikomu sprzedać,
  • jej 70% musi być wykorzystane na potrzeby własne,
  • nadwyżka może być magazynowana w sieci, za co operatora sieci potrąci sobie aż 40% jej wolumenu.

Z tych powodów startująca właśnie inicjatywa pod nazwą Krakowska Elektrownia Społeczna musi działać w oparciu o inne przepisy. Sytuację opisuje Joanna Mieszkowicz, współzałożycielka KES.

Działamy na wzór spółki akcyjnej, z wykorzystaniem mechanizmu spółdzielni inwestycyjnej. Chcemy wykorzystać potencjał solarny krakowskich dachów dla zaspokajania potrzeb energetycznych naszego miasta.

Jak dodaje prezes spółdzielni, Radosław Wroński:

Według obecnej ustawy o OZE nie możemy produkować energii na własny użytek, ponieważ działamy na terenie gminy miejskiej. Te regulacje jedynie ograniczają nasze możliwości działania.

Modele działania spółdzielni bywają różne.

Od czysto biznesowych przedsięwzięć sprzedających całość prądu do sieci w ramach państwowych, wieloletnich taryf gwarantowanych, przez formy lokaty kapitału przynoszących rocznie od 8% do 15% zysku ze sprzedaży taniego (nieobciążonego opłatami dystrybucyjnymi) zielonego prądu lokalnym odbiorcom, po czysto społeczne instalacje, w których członkowie produkują wyłącznie tani prąd na własne potrzeby.

O tym, że uruchomienie tego potencjału w Polsce wymaga znacznie więcej niż tylko technicznych, konsultowanych jeszcze do jutra rozporządzeń, wszyscy mogą się przekonać oglądając film „Human Energy”, który na czas pandemii autorzy udostępnili bezpłatnie. Warto!